Dr hab. Monika Bogdanowska: „W Krakowie jest potrzebne wielkie sprzątanie”

- WZ-tke? - pytam nowo mianowaną Wojewódzką Konserwator Zabytków. – Wolę kremówki, a najlepiej papieskie. Bo osoba na moim stanowisku powinna być bardziej papieska niż papież i świętsza od świętego – odparła dr Bogdanowska.

Podejrzewam, że po ogłoszeniu pani nominacji korki od szampanów nie wystrzeliły u deweloperów…

Ważne, że wystrzeliły tam, gdzie miały wystrzelić. Wyraźnie słyszałam te wystrzały w postaci gratulacji, fejsbukowych kciuków i serduszek czy nawet wierszy i piosenek.

Jeden z nich widziałem: „Dziś wszelkie ptactwo, wiewiórki i jeże, wyśpiewują radośnie te słowa, że Monika Bogdanowska została wreszcie konserwatorem zabytków Krakowa!”

Skala poparcia społecznego dla mojej osoby mnie zaskoczyła. Wprawiło mnie to w lekką konsternację, że są tak ogromne nadzieje wśród ludzi. Ale nie jestem teraz w stanie powiedzieć, czy będę mogła wszystkie te oczekiwania zaspokoić.

To prawda – Wojewódzki Konserwator Zabytków to nie superman, który zmieni wszystko w ciągu tygodnia.

Jestem przede wszystkim urzędnikiem państwowym, podległym Wojewodzie Małopolskiemu i Ministrowi Kultury, działającym w określonym schemacie administracyjno-prawnym. Oczywiście moje wszystkie deklaracje dotyczące zmian są jak najbardziej aktualne, ale trzeba pamiętać, że moja moc nie jest wszechmocą, jakkolwiek uprawnienia WKZ są bardzo duże. No i wybudowanych budynków, wyciętych drzew, czy złych podjętych decyzji nie da się cofnąć.

To przejdźmy teraz do dużych nadziei związanych z parkiem, który miał powstać przy Karmelickiej. Jak na razie nie wbito nawet łopaty pod tę zieloną inwestycję, ale za to na skrajnej działce deweloper wybudował już spory budynek. Do tego ciągle pojawiają się nieuzgodnione wcześniej z mieszkańcami propozycje, aby pod planowanym parkiem powstał parking podziemny i stacja metra.

Budowa parku była wynikiem umowy – naszej, czyli mieszkańców z prezydentem Krakowa, który odpowiada za powstanie miejscowego planu zagospodarowania dla tego miejsca. Byłam mocno zaangażowana w jego powstanie i od samego początku wraz z innymi krakowianami zgłaszaliśmy potrzebę budowy parku przy kolejnych wyłożeniach dokumentu i w czasie zgłaszania uwag. Za każdym razem wydzieraliśmy po kilka metrów kwadratowych na zieleń (pierwotne plany urzędników zakładały sprzedaż większości tego terenu pod zabudowę dla deweloperów – przyp. Red.). Potem była wielka akcja społeczna zorganizowana przez mieszkańców, w czasie której zebrano kilka tysięcy podpisów poparcia dla budowy parku. I jeżeli po tym wszystkim plan zostaje uchwalony, to jest on zobowiązaniem władz samorządowych względem obywateli do wykonania pewnego zadania. Na tej mocy prowadziliśmy rozmowy z Zarządem Zieleni Miejskiej, przygotowaliśmy nawet – społecznie – projekt parku i nagle dowiadujemy się, że nie, że jednak jest pomysł punktowej zmiany planu, aby dobudować parking, którego nikt nie chciał! Uważam, że jest to naruszenie Kodeksu Postępowania Administracyjnego i złamanie umowy z mieszkańcami. Ale jest druga kwestia – kto zapłaci za ewentualną zmianę planu? Liczę na to, że władze Krakowa będą poważnie traktować obywateli, bo w gruncie rzeczy o nic innego tutaj nie chodzi. Budowa tego parku to nie jest grzeczność czy uprzejmość z ich strony, ale obowiązek wynikający z umowy, którą zawarli z mieszkańcami. Zresztą byłby to „pański gest” ze strony prezydenta Majchrowskiego, który na otarcie łez – po tych tysiącach wyciętych drzew, po zniszczonych ogrodach wewnątrzblokowych – będzie mógł powiedzieć: „kochani mieszkańcy, zostawiam wam jeden park wzniesiony na surowym korzeniu”.

A co z krakowskimi fortami? Wokół fortu Luneta mają powstać akademiki, na sprzedaż wystawiony jest też fort Bronowice. Jak pani widzi przyszłość Twierdzy Kraków?

40 lat temu był taki pomysł mojego ojca, śp. prof. Janusza Bogdanowskiego, żeby forty, z zespołami przyfortecznej zieleni, połączyć, tworząc zielony 200-kilometrowy ciąg służący rekreacji , takie Planty w wersji XXL. Natrafiłam na jego artykuł z lat 90-tych, pt. „Zielone ruiny Krakowa”. Pisał w nim, że wiele już zostało zniszczone, ale jest jeszcze szansa na choćby częściowe zrealizowanie tej koncepcji. Obawiam się, że dziś te szanse są już iluzoryczne. A co do samych fortów – nie rozumiem pomysłów zabudowywania ich przedpola czy dobudowywania przeskalowanych obiektów. Musimy dobierać funkcję do obiektów, w tym przypadku fortów, a nie dostosowywać historyczne obiekty do nowych funkcji.

A co z placem św. Ducha? Przypomnijmy – był już gotowy projekt likwidacji parkingu i zazielenienia tego placu, ale przed Pani powołaniem zastępca WKZ uznał, że w tym projekcie zieleni jest zbyt dużo. Jaka jest Pani wizja?

Byłam niedawno na placu św. Ducha, aby zobaczyć jak się obecnie prezentuje. Od strony Rynku Głównego wchodzi się w pole samochodów. I uświadomiłam sobie wtedy, że właściwie nigdy w życiu nie widziałam tego miejsca bez aut. Ale generalnie jestem za zielenią i za tym pierwszym, bardziej zielonym projektem. Zresztą zielono nie tylko tam. Ostatnio idąc do pracy przechodziłam przez plac św. Marii Magdaleny i przypomniałam sobie zdjęcie z lat 1970-tych, kiedy pokrywał go piękny dywan trawy, znakomicie korespondujący z okolicznymi budynkami. Ciekawe, jak plac w takiej wersji funkcjonowałby w dzisiejszych czasach.

Może warto spróbować zazielenić z powrotem plac św. Marii Magdaleny?

Nie tylko zazielenić, ale całkowicie zrewitalizować! To jak wygląda teraz, to wstyd. To wyjątkowe, rzucające na kolana, wnętrze urbanistyczne, barok zestawiony z romanizmem, do tego budynki gotyckie i w duchu klasycyzmu. Niesamowite bogactwo stylów, miejsce gdzie można uczyć się historii architektury. Ale pod nogami powyrywana i poszczerbiona kostka, a nad głowami pomnik, który – delikatnie mówiąc – do dziś budzi kontrowersje i nie wpisał się w to miejsce.

To skoro jesteśmy przy placach miejskich, które przynoszą wstyd. Jak ocenia pani to, co dzieje się na Rynku Głównym?

Rynek Główny pełni obecnie funkcje wielkiej knajpy. Nic poza tym.

No jak to? Ja jeszcze widzę funkcję parkingowe dla TIR-ów. Są też imprezy w czasie których Salon Europy zmienia się w pstrokaty jarmark.

To w ogóle nie podlega dyskusji, że to są rzeczy absolutnie niedopuszczalne. Zresztą ostatnio usłyszałam, że przy okazji jednej z takich imprez, Tour de Pologne, miasto nie tylko na niej nie zarabia, ale jeszcze dopłaca. A do czego dopłaca? Do tego, że na Rynku Głównym rozstawia się tandetne balony i urządza parking dla TIR-ów. Kompletnie tego nie rozumiem. Jestem za sportem, ale dlaczego na Rynku? Uważam też, że miasto powinno na takich wydarzeniach zarabiać, a nie do nich dopłacać.

A co z głośną inwestycją na Stradomiu? Przypomnijmy, gmina sprzedała tam atrakcyjny teren deweloperom, którzy w czasie budowy natrafili na cmentarzysko.

Wszystko, na ile mi wiadomo, było prowadzone zgodnie z pozwoleniami budowlanymi. Teoretycznie – poza pewnymi uwagami – inwestor „był w prawie”. Większe zastrzeżenia można mieć do władz Krakowa, które bez głębszej refleksji po prostu sprzedały tę nieruchomość. Mieszkańcy apelowali, aby ją pozostawić i wykorzystywać dopiero co wyremontowane przedszkole, które tam funkcjonowało, ale nikt ich nie słuchał. Deweloper otrzymał nieruchomość, a urzędnicy wydali WZ-tke. Można mieć zastrzeżenia także do ówczesnego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, który tę WZ-tke uzgodnił. Zresztą kto mnie zna, ten wie, że ja nie jestem skora do obwiniania deweloperów. Oni budują tam, gdzie mogą i tam gdzie im się pozwala. To urzędnicy z rozmaitych urzędów powinni ich blokować, pilnować i regulować. W tym wypadku ewidentnie tego zabrakło.

Rozumiem, że to też kamyczek do ogródka jednego z pani poprzedników – Jana Janczykowskiego….

No cóż. Nie możemy już zmienić decyzji, które zapadały.

Dyplomatycznie, ale podejrzewam, że pani nie uzgodniłaby tej WZ-tki?

Wolę kremówki, a najlepiej papieskie. Bo Wojewódzki Konserwator przy tego typu inwestycjach powinien być bardziej papieski niż papież i świętszy od świętego. Z kolei inwestor musi mieć świadomość, że jeśli buduje 200 metrów od Zamku Królewskiego na Wawelu, to może mu się coś przytrafić – że natrafi na jakieś znalezisko archeologiczne, które uniemożliwi po prostu pierwotnie planowaną inwestycję. Ale warunki – co i jak budować – powinny ustalać władze: Wydział Architektury UMK, Plastyk Miejski, Konserwator Miejski i Wojewódzki. To oni powinni dyktować warunki, a deweloper może się na nie zgodzić lub nie. Mam wrażenie, że było na odwrót – inwestor dyktował warunki, do których dostosowywali się urzędnicy.

Uważa pani, że przez ostatnie lata panowało w Krakowie zbyt liberalne podejście urzędników w stosunku do deweloperów?

Myślę, że na to pytanie każdy może odpowiedzieć sobie sam, patrząc na to, jak zmienia się nasze miasto.

To skoro już jesteśmy przy spacerach po Krakowie. Takie nie za czyste to nasze miasto. Ostatnio na łamach naszego portalu wskazywaliśmy zalegające warstwy kurzu, piachu, startych klocków hamulcowych i Bóg wie czego jeszcze, które nazwaliśmy Lokalnymi Dystrybutorami Smogu.

Zwracam na to uwagę od lat i ten problem powinien być dla Konserwatora Zabytków szczególnie istotny. Bo pył, który zalega na krakowskich ulicach trafia nie tylko do naszych płuc i ma negatywny wpływ na nasze zdrowie, ale bardzo źle wpływa także na zabytki. Ten brud osadza się np. na kamienicach i powoduje spore zniszczenia, nie mówiąc już o estetyce. Ostatnio jechałam z młodymi ludźmi ulicą Kalwaryjską i Limanowskiego. Nagle padło stwierdzenie: „Boże, jak tu strasznie brudno!”. Ta uwaga dotyczyła nie chodników czy ulic, ale kamienic. Przez to bardzo urokliwa i malownicza okolica staje się miejscem jak ze złego filmu. Odpalmy te wszystkie sikawki, polewaczki i inne samochody do sprzątania, bo w Krakowie jest potrzebne wielkie sprzątanie. Tym bardziej, że ilość opadów będzie z roku na rok coraz mniejsza.

Kolejny kontrowersyjny temat to pomnik AK na Bulwarach Wiślanych. Prezydent obiecał go już kombatantom, Rada Miasta chce spytać jeszcze o zdanie mieszkańców. Impas – pełen złych emocji – trwa.

Przy okazji tego tematu chciałabym zwrócić uwagę, że Bulwary to strefa buforowa dla obszaru chronionego wpisem na Listę UNESCO. Po to je chronimy od 2010 roku, aby ich nie zmieniać, a tu nagle wprowadza się zmiany, które nie powinny mieć miejsca. Musimy respektować przepisy, które sami wprowadzamy.

A z Bulwaru Czerwińskiego już tylko rzut beretem na Kazimierz. Jak pani ocenia to, co dzieje się na Kazimierzu?

Ostatnio przechodziłam przez plac Nowy i moją uwagę zwróciło to, że w zasadzie już nie widać placu, bo przesłaniają go budki. Z otwartej przestrzeni zrobiła się mała uliczka z pierzejką budek. Plac jest po to, żebyśmy mogli na nim stanąć i wziąć oddech. Powinniśmy mieć szerokie spojrzenie, panoramę, innych ludzi , widzieć fasady budynków. Na Placu Nowym nie widzimy już nic poza budkami i samochodami.

Wyraźnie widać, że czeka na panią sporo pracy w Krakowie. Ale na razie rozmawiamy o problemach wskazanych przeze mnie. A co pani zamierza zrobić w najbliższym czasie?

Z dobrą inicjatywą wystąpił Obywatelski Komitet Ratowania Krakowa, który wskazał kilka kamienic, które trzeba jak najszybciej wpisać do rejestru zabytków. Zresztą mam też swoją listę takich obiektów. Docierają do mnie również informację z terenu, bo przecież zajmuję się całym województwem. Ciekawym wyzwaniem będzie Zakopane w którym nie przyjęło się prawo budowlane i ochrona zabytków też nie bardzo, a zabudowa pod Tatrami jest poza kontrolą. Tam czeka mnie trudne zadanie wyjaśnienia ludziom, że ochrona zabytkowej, drewnianej zabudowy leży w ich interesie. Że w imię prywatnych zysków, tracimy dobro wspólne, a przecież jego ochrona to obowiązek zapisany w konstytucji. Każdy z nas musi nieco ustąpić, właśnie dla dobra wspólnego. Zakopiańczycy muszą mieć świadomość, że jeśli zasłonią budynkami całe Tatry, to turyści przestaną do nich przyjeżdżać.

Jaka była Pani pierwsza decyzja na stanowisku WKZ?

Zaleciłam wymianę flagi na budynku. W trybie pilnym.

Dlaczego?

Bo była brudna.

Monika Bogdanowska

Rodowita krakowianka, córka znanego architekta i urbanisty prof. Janusza Bogdanowskiego, autora słynnej książki „Architektura krajobrazu”. Konserwator dzieł sztuki, od 20 lat pracownik naukowy Politechniki Krakowskiej. Uzyskała doktorat na Wydziale Architektury tej uczelni, a habilitację z konserwacji dzieł sztuki na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Wśród swoich szczególnych zainteresowań wymienia modernizm i zapowiada, że zamierza sporo robić w sprawie ochrony jego zabytków w Krakowie; nie zapomina też o Nowej Hucie. Jako swoistą wizytówkę nowej Wojewódzkiej Konserwator Zabytków w można traktować przepięknie odnowioną  Salę Sokoła, gdzie Monika Bogdanowska  jestem współautorką projektu rekonstrukcji dekoracji malarskiej.

NASZE NAJNOWSZE

Zostaw komentarz