Po mądrość nad morze

Kraków jest ponaddwukrotnie większy od Gdyni, ma ponad trzy razy więcej mieszkańców i trzykrotnie większy budżet. Jeszcze większa jest różnica w wieku tych dwóch miast, bo Gród Kraka jest ponadośmiokrotnie starszy od portowego miasta założonego w latach dwudziestych XX wieku. Ale to tylko statystyka, bo w rzeczywistości ta dawna rybacka wioska w wielu sprawach mogłaby być dla Krakowa wzorem. Zresztą od lat – bezskutecznie – namawiam swoją żonę do przeprowadzki, bo Gdynia wie jak urządzać miasto przyjazne mieszkańcom.

 

Zielono mi, czyli lawendowe statki na ulicach

Zieleń to coś, co uderza w oczy już na samych rogatkach młodego polskiego miasta. Jest dosłownie wszędzie i nie ma znaczenia, czy to lekko hipsterskie Orłowo, balangowe Śródmieście, czy chaotyczna, blokowiskowo-domkowa Chylonia, która wygląda niczym krakowski Kurdanów u podnóża bujnego i pagórkowatego lasu.

Jadących od strony Sopotu kierowców wita szpaler zadbanych drzew ciągnący się aż do dzielnic śródmiejskich. W pasach między jezdniami w najlepsze rosną nadmorskie gatunki bylin, których nikt ani myśli kosić. Co więcej, zielone są także drogi i jej elementy. Tu nikt nie widzi problemu, by dzikie wino oplatało słupy podtrzymujące trakcję trolejbusową. Nie dość, że estetycznie, bo widok betonowych filarów do najpiękniejszych nie należy, to jeszcze ekologicznie, bo ruch samochodów na takiej Alei Zwycięstwa śmiało można porównać do krakowskich Alej Trzech Wieszczów w piątkowe popołudnie. A gdyby tak w Krakowie?

Choć zorganizowanych parków jest w Gdyni jak na lekarstwo, mamy tu niezliczoną liczbę zadrzewionych skwerów, placyków czy nawet zwykłych skrzyżowań, gdzie nie brakuje zieleni i ławki. W miejscach, w których tradycyjne nasadzenia nie są możliwe, stoją drzewa w donicach, naprawdę bardzo dużo tych donic. Niemal na każdym kroku można się natknąć na gazony z nadmorską trawą lub bursztynowymi, brzoskwiniowymi, złocistymi, malinowymi, szafirowymi i turkusowymi kwiatami. Te są traktowane w Gdyni w sposób szczególny i mają nawet swój cykl sadzenia.
Na wiosnę kwitną smagliczki, onętki i szałwie omszone . Jesienią w doniczkach pojawia się za to kapusta ozdobna, wrzosy i chryzantemy. Zadbano także o design samych donic, które są w kształcie łodzi, nawiązujących do położenia oraz tradycji Gdyni. Te lawendowe statki pływające po gdyńskich chodnikach pokazują, że pomysł na miasto nie musi kosztować dużo. To kwestia smaku i pomysłu, który ożywi nawet gazobeton.

W ciągu najbliższych dwóch lat miasto planuje budowę niewielkiego, bo trzyhektarowego Parku Centralnego z parkingiem podziemnym, wzdłuż prowadzącej nad morze Aleja Piłsudskiego. A to przecież samo centrum miasta. W Krakowie wyłączenie całego, licznie uczęszczanego kwartału i przeobrażenie go w park wydaje się wciąż pomysłem z gatunku science-fiction. Jak długo krakowscy aktywiści toczą bój o woonerf na kawałku Krupniczej, pamiętają tylko najstarsi górale, handlujący oscypkiem w przejściu pod dworcem. Ileż to kopii trzeba było skruszyć, podpisów zebrać i bić na alarm w mediach, by w końcu władze wycofały się z absurdalnego pomysłu dogęszczenia zabudowy w rejonie dawnej Cygarfabryki przy ul. Karmelickiej i stworzyć tam mikroskopijny park na który znając realia przyjdzie nam poczekać jeszcze parę ładnych lat. We wczesnej fazie jest też batalia o park centralny w historycznej dzielnicy Wesoła, który byłby podobny w swojej funkcji do terenu zielonego, planowanego w centrum Gdyni. Ile wody w Wiśle upłynie zanim powstanie? O ile ogóle powstanie, bo to wciąż nie jest pewne.

Wizualizacja przyszłego Parku Centralnego w Gdyni.

Ładnie mi

Jeżeli coś można powiedzieć o Gdyni to z pewnością to, że jest czysta. Nawet po sobotnich balach na Skwerze Kościuszki, nadmorskiej promenadzie czy przy Świętojańskiej próżno szukać pozostałości po gwałtownych wyrzutach treści żołądkowych balangowiczów, papierków po „kebsach” czy potłuczonych butelek.

Jakież było moje zaskoczenie, gdy w parku w Kolibkach zobaczyłem mieszkańca wyciągającego ze specjalnego pojemnika woreczek na psie kupy. Podobne podajniki są w innych dzielnicach i nie dość, że nikt nawet nie myśli o tym, żeby zachachmęcić całą zawartość, to jeszcze służby dbają o to, by torebek nie zabrakło. W stolicy Małopolski jak jest, każdy wie. W Gdyni służby sprzątające uwijają się jak w ukropie, kosze na śmieci nie są przepełnione, a po ulicach i chodnikach w centrum regularnie kursują zamiatarki i polewaczki, które inaczej niż w Krakowie nie muszą schładzać szyn. Te już od wielu lat, ze względu na nie najlepszy stan techniczny, wyginają się od gorąca, co stało się już krakowską świecką tradycją. Na skwerach i placach pełno jest ławek, na których można usiąść bez strachu o stan garderoby. Dla chcących pogawędzić nieco krócej są specjalne „przysiadki”, tych w Krakowie jak na lekarstwo i to głównie przy niektórych przystankach. Niby niewiele, a robi swoje.
Troskę o stronę wizualną widać niemal wszędzie, nawet na chodnikach, gdzie kostka brukowa ma swój charakterystyczny, gdyński wymiar. Na niektórych z nich w śródmieściu odlane są w niej wzory muszli św Jakuba, niby niewiele ale doskonale oddaje klimat miejsca i wraz z donicami w kształcie łódek, słupkami przypominającymi knechty, czyli słupki cumownicze i koszami na śmieci w formie okrętowych kominów wentylacyjnych na każdym kroku przypomina że jesteśmy w mieście w którym morze jest na pierwszym planie.


Gdyńskie przestrzenie publiczne są publiczne nie tylko z nazwy. Można w nich odpocząć, zjeść i bawić się do woli. W centrum i na promenadach nikogo nie rażą parkujące foodtrucki, które pod Wawelem niestety spychane są do kilku enklaw, jak skwer Judah, Cichy Kącik czy miejska plaża. Kraków pod tym względem jest prawdziwym skansenem. Panuje błędne przekonanie, że widok na historyczną zabudowę Starego Miasta to świętość, której nic skalać nie może, wiem, bo sam próbowałem taki biznes rozkręcać, ale poddałem się po nierównej walce z urzędniczym „niedasiem”.

Promocja jak się patrzy

W porównaniu z Gdynią również promocja Krakowa wypada raczej blado. Gdynia sama z siebie stała się poważną marką, w czym czynny udział biorą też mieszkańcy. Na palcach jednej ręki można policzyć samochody bez naklejonej z tyłu nalepki „Gdynia moje miasto” z charakterystycznym motywem żaglowca. Mam wrażenie, że w krakowianach także drzemie silny lokalny patriotyzm, ale nie ma impulsu „z góry” aby wybrzmiał tak mocno, jak na Pomorzu.
Gdynia, jak może chełpi się swoją modernistyczną zabudową, z której uczyniła poważną wizytówkę. I słusznie. Przedwojenne kamienice są wymuskane, a tworzenie koszmarnych nadbudów raczej nie przychodzi nikomu do głowy. Miasto stworzyło specjalną stronę poświęconą szlakowi modernistycznej architektury, organizowane są konkursy i weekendowe spacery, podczas których można zajrzeć we wszystkie zakamarki „pereł modernizmu”. Niestety krakowskie „gadające głowy” nie pomyślały o podobnej promocji, na przykład szlakiem nowohuckiego socrealizmu, a hotel Cracovia, ikonę późnego modernizmu, chciały oddać na zatracenie łapczywym deweloperom.

Nie za słodko?

Oczywiście, jak każde miasto, Gdynia ma także swoje wady. Komunikacja miejska funkcjonuje tak sobie i choć tabor jest bardzo nowoczesny, to jednak nie zawsze łatwo można dotrzeć chociażby na peryferie, zwłaszcza późnym wieczorem. Tu z pomocą przychodzi niezawodna SKM-ka. O wykorzystaniu zlokalizowanych na terenie Krakowa torów kolejowych i bocznic, które mogłyby służyć do obsługi miejskiej kolejki mówi się od lat i od lat nic się z tym nie robi. Inaczej, niż Kraków, Gdynia zdecydowała się na darmową komunikację dla uczniów tamtejszych szkół także w wakacje, bo przecież nie można oszczędzać na najmłodszych obywatelach, którzy muszą spędzać wakacje w mieście i chcieliby jakoś spożytkować nadmiar wolnego czasu. Wielki zawód przeżyją rowerzyści.
W Gdyni ścieżek rowerowych jest jak na lekarstwo i choć co prawda można bez większego kłopotu przejechać aż do Gdańska, to już w samym mieście bywa gorzej, także ze stanem nawierzchni. Brakuje kontrapasów (choć widać pewne przyspieszenie), również nie wszystkie dzielnice są ze sobą skomunikowane. Tu Kraków, pomimo utyskiwań rowerowych ultrasów, bije Gdynię na głowę.
Próżno też szukać miejskiej wypożyczalni. Przetarg na organizację trójmiejskiego roweru metropolitarnego Mevo został rozstrzygnięty dopiero w zeszłym roku, a rowery pojawią się na ulicach Trójmiasta w marcu. Jednak widać, że i w polityce rowerowej coś drgnęło i miasto zapragnęło pójść o krok dalej. Przez najbliższe trzy lata Gdynia będzie realizowała europejski projekt Co BiUM, popularyzujący korzystanie z rowerów cargo. Będą ich używać urzędnicy, służby sprzątające, a także sami mieszkańcy chcący np. podwieźć dzieci do szkoły, czy zrobić większe zakupy.
W czasie podróży po Gdyni czeka nas też pewien dysonans poznawczy. W kilkanaście minut z zadbanego Wzgórza św. Maksymiliana czy eleganckiego Orłowa można przenieść się na zupełnie bezpłciowe Witomino czy Obłuże, gdzie natrafimy na peerelowskie blokowiska wymieszane ze zrujnowanymi domkami i nowymi osiedlami. Jednak nawet w tym urbanistycznym bigosie próżno szukać analogii do Ruczaju czy Zabłocia. Dzięki dobrym regulacjom władzom udało się uchronić to, o co dziś w Krakowie toczy się najzacieklejsza walka – przestrzeń.


Zdjecia dzięki uprzejmości Urzędu Miasta Gdyni / www.gdynia.pl

NASZE NAJNOWSZE

Zostaw komentarz