Nie przelewa się

Tam, gdzie humanistyczne wartości krzyżują się z biznesem, nie zawsze jest miejsce na kompromis. Po dwóch stronach barykady stają ludzie gotowi walczyć o to, co dla nich ważne. I czasem ta walka bywa nie fair. Z Mariuszem Waszkiewiczem, znanym krakowskim aktywistą ekologicznym, rozmawiamy o pieniądzach.

Kto to jest ekoterrorysta?
To jest człowiek, który w swoich działaniach mających jakieś podłoże ekologiczne stwarza zagrożenie dla życia lub zdrowia innych ludzi, albo zagrożenie dla mienia. Można powiedzieć, że ekoterrorysta to taki sam terrorysta jak każdy inny, tyle że koncentrujący się na sprawach związanych z ekologią. Przykładem mogłoby być podłożenie bomby pod platformą wiertniczą z zagrożeniem jej zdetonowania, jeśli platforma nie zaprzestanie eksploatacji złoża.

Czyli Pan raczej ekoterrorystą nie jest?
Oczywiście, że nie, choć nieraz mnie tak nazywano. W Polsce tak określa się (na szczeście coraz rzadziej) ludzi, którzy stają na drodze deweloperom i robią to powołując się na ochronę przyrody. To deweloperzy ukuli ten zwrot w stosunku do organizacji ekologicznych, na dodatek oczerniając je, że podłożem ich działań jest chęć zysku. W skrócie mówiąc, oskarżają nas o to, że my ich terroryzujemy blokowaniem inwestycji, a stawką odstąpienia od protestów, czy działań prawnych, są pieniądze.

Czy to aby na pewno jest oczernianie? Zaręczy Pan za wszystkich?
Nie. Nawet wiem o kilku takich przypadkach, pewność mam co do dwóch. Organizację, która ma wpisaną w celach statutowych ochronę przyrody, może założyć każdy, do utworzenia fundacji wystarczy nawet jedna osoba, więc nie da się wykluczyć, że komuś mogło przyjść do głowy, aby z chęci zysku szantażować jakiegoś inwestora przedłużaniem procedury uzyskania pozwolenia na budowę.

Jak w każdym środowisku, tak i w naszym mogą znaleźć sie czarne owce, czyli ludzie po prostu nieuczciwi. Nie powinno to rzutować na wszystkich.

Pan w swojej długoletniej działalności ma liczne akcje powstrzymujące inwestycje. I od nikogo Pan nic nie wziął?

Nie wziąłem od nikogo grosza. W tym sensie, że nigdy nie przyjąłem pieniędzy w zamian za odstąpienie od działań mających na celu ochronę przyrody. Mało tego, nigdy nie zgodziliśmy się na to jako Towarzystwo. Choć takie propozycje były.

Były wobec Pana, czy organizacji?
Wobec Stowarzyszenia. Zdarzało się, że inwestor proponował nam darowiznę w zamian za rezygnację z naszych żądań.

Oczywiście powie Pan teraz, że jesteście nieprzekupni.
I tak, i nie. To znaczy my jesteśmy gotowi negocjować sposób i wysokość rekompensaty za szkody wyrządzane przez budowy, ale to mają być korzyści bezpośrednio dla przyrody albo dla ludzi, którzy ponoszą jakieś straty w swoim naturalnym otoczeniu, nie dla nas, choć w ich imieniu walczymy. Co innego, jeśli ktoś bezpośrednio zainteresowany daną sprawą, kto uważa nasze działania za słuszne, wpłaci nam darowiznę, żeby nas wspomóc – to jest według mnie w porządku. Ale na pewno nie jest w porządku, jeśli ktoś z drugiej strony barykady chciałby nas po prostu skorumpować.

Jakie kwoty wchodziły w grę?
Stosunkowo niewielkie, powiedzmy kilkanaście tysięcy złotych w stosunku do inwestycji wartych dziesiątki milionów. Tu tylko o to chodzi, o wysokość ponoszonych kosztów. Oni kombinują w ten sposób, że lepiej jest wydać te dziesięć czy dwadzieścia tysięcy na wsparcie organizacji ekologicznej niż płacić w milionach za spełnienie naszych żądań – rekultywację terenów, zakładanie parków itp. W Wielkiej Brytanii jest to załatwiane na płaszczyźnie administracyjnej. Przychodzisz do urzędu i mówisz, że na takim to a takim wykupionym przez siebie terenie chcesz wybudować osiedle. I wtedy dowiadujesz się, że osiedle może zajmować dziesięć – dwadzieścia procent tego terenu, a reszta to ma być park. Tam deweleporzy rozumieją, że tak jest lepiej dla wszystkich i nie ma związku z tym większych problemów. 

To jest właśnie dystans, jaki dzieli młody polski kapitalizm od zachodnioeuropejskiego.

Może Pan podać Pan jakiś przykład w naszych warunkach?
W naszych o tyle, że dotyczy Krakowa, a nie naszych dlatego, że partnerami po drugiej stronie byli cudzoziemcy. A chodzi o budowę Centrum Plaza i obronę sąsiadującego z nim stawu. Inwestorzy chcieli go prostu zasypać, myśmy bardzo mocno zaangażowali się w jego obronę i doszło do porozumienia, którego warunkami było odstąpienie od zasypania stawu i objęcie go ochroną w postaci użytku ekologicznego, co gwarantuje mu wieczyste bezpieczeństwo. Poza tym okoliczni mieszkańcy otrzymali środki na stworzenie infrastruktury sportowej, jako rekompensatę za uszczuplenie terenów do wypoczynku. W końcu inwestor z własnej inicjatywy zagwarantował środki na utworzenie Krakowskiego Funduszu Ochrony Przyrody, którego radę tworzą przedstawiciele organizacji ekologicznych, urzędu miasta i instytucji naukowych – działa on do dziś. Proponowali nam wsparcie finansowe, ale nie przyjęliśmy go, uważając, że nie byłoby to w porządku.

Czyli, krótko mówiąc, nie przelewa się?
Oj tak! Nie przelewa się ani organizacjom ekologicznym, ani działającym w nich aktywistom. To w pewnej mierze też jest efekt naszego zaawansowania cywilizacyjnego, świadomości ludzi. Bo teoretycznie, to wszyscy zgadzamy się co do tego, że przyrodę trzeba chronić, ale jak przyjdzie dać na to pieniądze, to już jest dużo gorzej. Dość dobrze oddają to statystyki dotyczące odpisu 1% podatku na cele społeczne. Wyraźnie widać, co Polakom bardziej leży na sercu. Nie chcę porównywać się z organizacjami wspierającymi potrzebujących ludzi, ale rażąca jest dysproporcja między ekologami walczącymi o dziką przyrodę, a np. organizacjami nastawionymi na zwierzęta domowe.

Dzikiej przyrody nie trzeba dokarmiać.
Owszem, ale żeby ją chronić trzeba poświęcić mnóstwo czasu ludzi kompetentnych, znających się na rzeczy. Nasze Towarzystwo jest zaangażowane w ciągu roku w ok. 200 postępowań administracyjnych dot. inwestycji, z każdym z nich związana jest urzędowa korespondencja, którą trzeba przygotować, wiele wymaga osobistych spotkań w urzędach, angażowania ekspertów. Tego nie da się robić w weekendy, albo wieczorami. Poza tym wchodzi w grę skuteczność, efektywność działania człowieka, który do pracy społecznej podchodziłby z doskoku.

Sugeruje Pan profesjonalizowanie działania organizacji ekologicznych?
Oczywiście, że tak. Zresztą to nic nowego, w krajach zachodniej Europy tak to właśnie wygląda. Są wolontariusze, ale są też zawodowcy. U nas przyjęło się, że działacz społeczny to wolontariusz, czyli pracujący bez wynagrodzenia. A to są dwie różne sprawy. Bo problemami społecznymi, działając w organizacji pozarządowej, można zajmować się także zawodowo, otrzymując za to wynagrodzenie. Np. organizacje ekologiczne mogłyby być zaangażowane w opiniowanie czy konsultowanie inwestycji, które mogą mieć wpływ na środowisko lub też dotyczące wniosków w sprawie wycinania drzew. Powinny to być jednak osoby, które delegują organizacje, a nie wytypowane przez urząd. Tylko w ten sposób mogą zachować swoją niezależność i obiektywność. Ja przez ostatnie dwa lata oficjalnie reprezentowałem organizacje ekologiczne w sprawach dotyczących ochrony przyrody w związku z decyzjami o warunkach zabudowy, za co otrzymywałem wynagrodzenie na podstawie umowy zlecenia. W grudniu nowe władze Miasta nie przedłużyły tej formy współpracy i Komisja Dialogu Obywatelskiego ds. ochrony środowiska, która była inicjatorem takiej współpracy, będzie prosiła o informację nt. dalszej możliwości przedstawiania opinii organizacji ekologicznych w tych sprawach.

Mariusz Waszkiewicz

Mariusz Waszkiewicz – jeden z najbardziej znanych aktywistów ekologicznych w Polsce. Od ponad 20 lat prezes krakowskiego Towarzystwa na Rzecz Ochrony Przyrody. W czasie swojej działalności uchronił przed zabudową Zakrzówek oraz wiele innych cennych przyrodniczo terenów na terenie całego Krakowa. Zaangażowany w min. akcje przenoszenia żab przez ruchliwą ulicę w Ojcowskim Parku Narodowym, sprzątanie krakowskich rzek oraz szkolenia ekologiczne dla dzieci i młodzieży.

NASZE NAJNOWSZE

Zostaw komentarz